Wymyślanie alternatywnych zakończeń powieści Melville’a , czy odnalezienie zaginionych dzienników Białego Wieloryba, rzecz jasna, było na końcu. Na początku podróży z Moby Dickiem, był film oglądany w bytomskim
familoku pod numerem 23.
„Familok” pod numerem 23. To był mój matecznik. „Heimat”
jak mówią Niemcy, kraj lat dziecinnych. Moje peerelowskie, robotnicze Soplicowo, chociaż tak się złożyło, że dzieciństwo i młodość spędziłem w mieście górniczo - hutniczym. Zaliczam się do kategorii, ptoki, czyli tacy, co
przylecą „nasrają” i lecą dalej. Byłem bliski tego, by zostać, krzokiem. Krzoki, to ci, którzy nie należeli do tej ziemi, ale przyjechali zapuścili
korzenie i zostali. Nie zostanę już, pniokiem. Pnioki : to ci, którzy w tamtej ziemi mają
długie, mocne korzenie i, choćby drzewo ściąć, oni nadal tam zostaną. U siebie. Tego,
im zazdroszczę - trochę .
Dlaczego wyjechałem?
Dlaczego od lat usiłuję żyć nad zimnym morzem?
Przed kilku laty — mniejsza o ścisłość jak dawno temu — mając niewiele, czy też nie mając wcale pieniędzy w sakiewce, a nie widząc nic szczególnego, co, by mnie interesowało na lądzie, pomyślałem sobie, że pożegluję nieco po morzach i obejrzę wodną część świata.
Zaczęło się od niesprecyzowanych zainteresowań. Było ich
zawsze za dużo i ciągłe się zmieniały. Najsilniejszymi okazały się książki i
podróże.
Najpierw o książkach. W domu rodzinnym nie było ich wcale, żadnej
biblioteki. Żadnych książek przekazywanych z pokolenia na pokolenie. Odkryłem je
dla siebie, dopiero w szkole. To była nowa podstawówka zbudowana miedzy blokami osiedla przy wylocie z miasta.
Wiele rzeczy organizowaliśmy od zera. Z różnych wariantów
odpracowania, tak zwanych „godzin społecznych” wybrałem bibliotekę. Oprawialiśmy wszystkie książki w szary papier pakowy i pieczętowaliśmy pieczątką szkoły na stronie
redakcyjnej oraz na dwudziestej
pierwszej. Dzień po dniu półki zapełniały rzędy szarych grzbietów.
Wiedziałem, że papier ma chronić je przed zniszczeniem, ale nie mogłem pogodzić
z tym, że kolorowe okładki znikają i wszystkie książki wyglądają identycznie. Tak czy
inaczej, bardzo chciałem takie półki z książkami mieć u siebie w domu. Moja
pierwsza biblioteka, to było 10 książek, które własnoręcznie oprawiłem w szary
papier i ustawiłem równo na górnej półce w starej szafie.
Z tamtego zbioru została mi do dziś mała książka o historii
podboju kosmosu, ilustrowana reprodukcjami znaczków pocztowych. Zamiast exlibrisu, zapisałem swoje imię i nazwisko, to był kwiecień 1977. Szary papier zdjąłem z czasem z okładek .
Nie pamiętam niestety imienia ani nazwiska Pani
Bibliotekarki z 53 podstawówki, ale to ona świadomie, czy nie, skierowała
moje zainteresowania w stronę książek .
Nie było w tym nic szczególnego. Po prostu, po godzinach pozwalała
mi swobodnie buszować po bibliotece. Jakimś sposobem miała do mnie zaufanie. Z
czasem, kiedy wychodziła na lekcje zostawiała mnie samego na całe godziny. Była
pewna, że, kiedy wróci wszystko będzie na swoim miejscu, nawet ja. Będę siedział
i czytał gdzieś przy regale, na którym znalazłem właśnie coś interesującego. To
była moja prywatna kopalnia wiedzy o świecie. Encyklopedie, atlasy, leksykony.
Roczniki „Kontynentów” i „Poznaj Świat”; otwarły moje pierwsze
okno na świat, rozbudzały wyobraźnię. Marzyłem o tym, by znaleźć się w tych odległych,
dziwnych i tajemniczych miejscach.
Zainteresowałem się historią odkryć geograficznych,
zacząłem śledzić losy wielkich podróżników i odkrywców. Lubiłem też o tym opowiadać. Pamiętam, z jaką
łatwością zdobyłem najlepszą ocenę na lekcji języka polskiego, kiedy należało
przedstawić „przeczytany ostatnio interesujący artykuł”.
Wybrałem reportaż ze śląskiej „Panoramy” o Polskiej
Stacji Antarktycznej, im. Henryka Arctowskiego. Opowiadałem o Antarktydzie, o archipelagu Szetlandów
Południowych, o Wyspie Króla Jerzego, stacji, polarnikach, pingwinach,
odkrywcach. Nie tylko przychodziło mi, to z ogromną łatwością, ale sprawiało
wielką frajdę, czułem, że jestem jednym z tych polarników.
Z perspektywy lat, wydaje mi się, że wyjechałem ze
Śląska, bo, odkąd pamiętam tkwiłem tam tylko ciałem. A kiedy świadomie zacząłem
czytać i wybierać lektury, było pewne, że wkrótce będę już poza śląskim
krajobrazem, poza moim górniczo hutniczym miastem.
Główną z tych pobudek była przemożna myśl o samym olbrzymim wielorybie. Tak złowieszczy i tajemniczy potwór pobudził całą moją ciekawość. Następnie owe dzikie i dalekie morza, w których przetaczał on swe cielsko wyspie podobne; nieopisane, nienazwane niebezpieczeństwa, jakimi zagrażał, one, to właśnie wraz ze wszystkimi towarzyszącymi, im cudami tysiąca patagońskich widoków i odgłosów przyczyniły się do tego, żem uległ swojemu pragnieniu.
Życie było wielobarwna paletą szalonych, często
niebezpiecznych działań i tak zwanych „akcji bezpośrednich” :) Chronologia wymyka
się dziś z pamięci, ale działo się sporo, naprawdę się działo...
"Pani Bibliotekarka" nazywała się Palcewicz :)
OdpowiedzUsuń