Pacyfik, 20 listopada 1820 roku
Dziś w czasie polowania na wieloryby stało się coś, co na
zawsze już wejdzie do historii i literatury. Ogromny kaszalot, mierzący 28 metrów, a ważący
prawie 80 ton - z jakiegoś powodu nie ruszył do ucieczki, ale zawrócił i zaatakował
statek wielorybniczy „Essex”
Nathaniel Philbrick w książce w „Samym sercu morza” napisanej na podstawie dokumentów i relacji uczestników tego zdarzenia opowiada, opartą na faktach, historię załogi statku „Essex” zatopionego przez wieloryba na południowym Pacyfiku. Dla Hermana Melville’a było, to jedną z inspiracji do napisania Moby Dicka. Philbrick zaczyna opowieść tam, gdzie Melville kończy swoją.
W samym środku oceanu, staranowany przez kaszalota statek tonie w ciągu, zaledwie 10 minut. Załoga (20 osób) ratuje się na trzech niewielkich łodziach wielorybniczych, zbierając tylko to, co zdołali w tak krótkim czasie zabrać.
„In the Heart of the Sea” warto przeczytać, zanim ruchome obrazki zawładną wyobraźnią;)
Ron Howard pracuje już nad filmem.
Mieszkający w Nantucket (, a gdzieżby:) pisarz twierdzi, że jego ulubioną lekturą jest Moby Dick.
W wywiadach mówił, że zawarty jest w nim, „kod genetyczny Ameryki”.
W książce: „Why read Moby Dick” (nietłumaczonej jeszcze na język polski) postanowił namówić po raz kolejny Amerykanów do przeczytania historii o pościgu za białym wielorybem.
Odpowiadając na pytanie - dlaczego?, zapełnił Philbrick w ciekawy i pasjonujący sposób prawie 140 stron. Wszystkie warte są poznania i przemyślenia. Nawet, jeżeli pisane są z perspektywy Amerykanina i raczej dla Amerykanów.
Dla mnie osobiście pytanie - dlaczego warto? Będzie opatrzone zupełnie innym zestawem odpowiedzi niż ten zaproponowany przez Philbrick’a.
Choćby, dlatego, że Moby Dick jest tam za oceanem obowiązkową lekturą szkolną. I zapewne dla większości Amerykanów, to coś na kształt: Dziadów, Kordiana, Wesela i Pana Tadeusza wymieszanego z Lalką, Nad Niemnem i Chłopami Reymonta w jednym.
Jeżeli pominąłem inne wielkie, ważne lektury, z którymi zmagałeś się Czytelniku w młodości... Zostawiam wolne miejsce byś mógł dopisać tę Twoja nemezis.
Moby Dick, jako obowiązkowa lektura szkolna w polskim gimnazjum? Wyobrażam, to sobie, jak spotkanie z kimś kogo się kocha i nienawidzi jednocześnie. Jak nielubiane danie z dzieciństwa. Niby wiemy, że jest zdrowe, odżywcze, zawiera błonnik, a nawet witaminy, ale i tak jest beeeee.
Pewnie, dlatego dla wielu amerykanów znajomość MB kończy się tam, gdzie on się zaczyna,
na słynnym „Call me Ishamael”
Ale ja i Ty drogi czytelniku ;) bez obciążenia, jakim jest „crash test” z lekturą szkolną,
możemy tę książkę: poznać, polubić, przeczytać. Rozsmakować się w jej różnorodności, odnajdywać w niej część własnych losów. Bawić się wymyślaniem interpretacji, poszukiwaniem znaczeń.
Właśnie w takiej kolejności
Poznać, polubić, przeczytać, bawić się:)
Jak się do tego zabrać?
Jak czytać Moby Dicka?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz