poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Nie pytaj dlaczego, ale jak czytać Moby Dicka



Pacyfik, 20 listopada 1820 roku  

Dziś w czasie polowania na wieloryby stało się coś, co na zawsze już wejdzie do historii i literatury. Ogromny kaszalot, mierzący 28 metrów, a ważący prawie 80 ton - z jakiegoś powodu nie ruszył do ucieczki, ale zawrócił i zaatakował statek wielorybniczy „Essex”


Nathaniel Philbrick w książce w „Samym sercu morza” napisanej na podstawie dokumentów i relacji uczestników tego zdarzenia opowiada, opartą na faktach, historię załogi statku „Essex” zatopionego przez wieloryba na południowym Pacyfiku. Dla Hermana Melville’a było, to jedną z inspiracji do napisania Moby Dicka.  Philbrick zaczyna opowieść tam, gdzie Melville kończy swoją.

W samym środku oceanu, staranowany przez kaszalota statek tonie w ciągu, zaledwie 10 minut. Załoga (20 osób) ratuje się na trzech niewielkich łodziach wielorybniczych, zbierając tylko to, co zdołali w tak krótkim czasie zabrać.
Autor relacjonuje w przejmujący sposób okoliczności katastrofy i trwającą ponad trzy miesiące walkę rozbitków o przetrwanie. Pokazuje, jaki los mógł spotkać załogę „Pequoda”, gdyby przeżył ktoś poza Izmaelem a „Rachela” nie pojawiła się, żeby go wyratować.


 „In the Heart of the Sea” warto przeczytać, zanim ruchome obrazki zawładną wyobraźnią;) 
 Ron Howard pracuje już nad filmem.  



Mieszkający w Nantucket (, a gdzieżby:) pisarz twierdzi, że jego ulubioną lekturą jest Moby Dick.
W wywiadach mówił, że zawarty jest w nim, „kod genetyczny Ameryki”.
W książce: „Why read Moby Dick” (nietłumaczonej jeszcze na język polski) postanowił namówić po raz kolejny Amerykanów do przeczytania historii o pościgu za białym wielorybem.
Odpowiadając na pytanie - dlaczego?, zapełnił Philbrick w ciekawy i pasjonujący sposób prawie 140 stron. Wszystkie warte są poznania i przemyślenia. Nawet, jeżeli pisane są z perspektywy Amerykanina i raczej dla Amerykanów.   


Dla mnie osobiście pytanie - dlaczego warto?  Będzie opatrzone zupełnie innym zestawem odpowiedzi niż ten zaproponowany przez Philbrick’a.  
Choćby, dlatego, że Moby Dick jest tam za oceanem obowiązkową lekturą szkolną.  I zapewne dla większości Amerykanów, to coś na kształt: Dziadów, Kordiana, Wesela i Pana Tadeusza wymieszanego z Lalką, Nad Niemnem i Chłopami Reymonta w jednym.

Jeżeli pominąłem inne wielkie, ważne lektury, z którymi zmagałeś się Czytelniku w młodości... Zostawiam wolne miejsce byś mógł dopisać tę Twoja nemezis. 

Moby Dick, jako obowiązkowa lektura szkolna w polskim gimnazjum? Wyobrażam, to sobie, jak spotkanie z kimś kogo się kocha i nienawidzi jednocześnie. Jak nielubiane danie z dzieciństwa. Niby wiemy, że jest zdrowe, odżywcze, zawiera błonnik, a nawet witaminy, ale i tak jest beeeee.
Wielkie lektury są jak mityczny Lewiatan na horyzoncie. Dowiadujemy się, że jest, ale nie mamy pojęcia, jaki jest… To coś, co należałoby znać, ale…  Kto ma dziś czas na przeczytanie tylu słów, kiedy jakże często Tweet złożony, ledwie ze 140 znaków zniechęca. 
Pewnie, dlatego dla wielu amerykanów znajomość MB kończy się tam, gdzie on się zaczyna,
na słynnym „Call me Ishamael”

Ale ja i Ty drogi czytelniku ;)  bez obciążenia, jakim jest „crash test” z lekturą szkolną,
możemy tę książkę: poznać, polubić, przeczytać. Rozsmakować się w jej różnorodności, odnajdywać w niej część własnych losów.  Bawić się wymyślaniem interpretacji, poszukiwaniem znaczeń.
Właśnie w takiej kolejności
Poznać, polubić, przeczytać, bawić się:)     

Jak się do tego zabrać? 
Jak czytać Moby Dicka? 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz