sobota, 5 kwietnia 2014

z cyklu : Fragmenty większej całości




Wstęp

Zanim jeszcze Izmael każe się tak nazywać, zanim wyruszy w pierwszy rejs na pokładzie wielorybnika, zanim odnajdzie w Queequegu przyjaciela, zanim pozna kapitana Ahaba i zwiąże swój los z jego przeznaczeniem, Biały Wieloryb pojawi się na ekranie „czarno-białego telewizora”.

Telewizor w drewnianej obudowie na wysoki połysk, stoi w moim domu. W bytomskim „familoku” przy ulicy Chorzowskiej 23, w którym się wychowałem i dorastałem.  Wieloryb pojawi się tam i co jakiś czas będzie się powracał, aż w końcu zostanie na lata.

Filmowego „Moby Dicka” w reżyserii Johna Hustona oglądałem wtedy, po raz pierwszy.
Był początek lat siedemdziesiątych. „Oglądać telewizję” oznaczało coś zupełnie innego niż dziś. Przychodzili sąsiedzi, znajomi i, przyjaciele rodzeństwa. To było wydarzenie.
W ciemnym pokoju srebrny ekran migocze bladym światłem i wiecie, co? Wcale nie jest płaski.  
Oglądamy w skupieniu.
Komentarze padają z rzadka, w momentach szczególnego napięcia, nikt nie chrupie popcornu.

Miałem może 7 lat i pamiętam, że się bałem.
To był strach przed konfrontacją z ogromnym i groźnym, mitycznym białym potworem, który w tym wypadku był akurat wielorybem. Walczyłem z sobą i z własnym strachem, żeby nie zamykać oczu, kiedy wieloryb, pojawia się, rozbija kolejne łodzie, zabija Ahaba wciągając go w głąb morza, a w finałowej scenie taranuje żaglowiec topiąc go wraz z załogą.
Może, to dziwne, ale finał przyjąłem z uczuciem ulgi, że wszystkie te dramatyczne zmagania wreszcie się zakończyły. Zapamiętałem też, że pościg przetrwał tylko Izmael, a uratowała go trumna przygotowana dla pokrytego tatuażami „dzikusa” z Wysp Południa.

Taki był mój pierwszy kontakt z opowieścią o białym wielorybie. Czarno-biały, za to intensywny.
Trwał tylko tyle, ile emisja filmu, ale mocno podziałał na emocje, wyobraźnię. Budził nie do końca jeszcze uświadomione marzenia. To był tęsknoty pojawiające się gdzieś pomiędzy pragnieniem przygody, wyruszaniem w świat, a poznaniem tego, co nieznane.  Ciekawe, że jeszcze nie były to ciągoty za samym żeglowaniem, nie wiedziałem o, nim zbyt wiele. Liczyła się przede wszystkim przygoda i walka. To, że wszystko to dzieje się na morzu i na pokładzie żaglowca było tylko tłem. Horyzontem w kierunku, którego miałem dopiero popłynąć.

Łatwiej wymienić, co wówczas z tego filmu zapamiętałem, które fragmenty i wątki, jakie postacie.
Nie będzie, to długa lista. Poza tym i tak to przeważnie tylko emocje.
Znacznie ciekawsze jest to, czego, wtedy nie zapamiętałem, nie zauważyłem, nie rozumiałem.
Nie wiedziałem, jaką przygodą może być poznanie całości tej opowieści, wszystkich wątków i postaci. Interpretowanie i poszukiwanie różnych znaczeń. Bez nich dziś nie wyobrażam sobie tej historii.
Nie wiedziałem też jak wiele można się z tej historii nauczyć.

Sami się przekonacie...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz