Wstęp
Zanim jeszcze Izmael każe się tak nazywać, zanim wyruszy
w pierwszy rejs na pokładzie wielorybnika, zanim odnajdzie w Queequegu przyjaciela,
zanim pozna kapitana Ahaba i zwiąże swój los z jego przeznaczeniem, Biały
Wieloryb pojawi się na ekranie „czarno-białego telewizora”.
Telewizor w drewnianej obudowie na wysoki połysk, stoi w
moim domu. W bytomskim „familoku” przy ulicy Chorzowskiej 23, w którym się wychowałem
i dorastałem. Wieloryb pojawi się tam i co
jakiś czas będzie się powracał, aż w końcu zostanie na lata.
Filmowego „Moby Dicka” w reżyserii Johna Hustona oglądałem
wtedy, po raz pierwszy.
Był początek lat siedemdziesiątych. „Oglądać telewizję” oznaczało
coś zupełnie innego niż dziś. Przychodzili
sąsiedzi, znajomi i, przyjaciele rodzeństwa. To było wydarzenie.
W ciemnym pokoju srebrny ekran migocze bladym światłem i wiecie,
co? Wcale nie jest płaski.
Oglądamy w skupieniu.
Komentarze padają z rzadka, w momentach szczególnego
napięcia, nikt nie chrupie popcornu.
Miałem może 7 lat i pamiętam, że się bałem.
To był strach przed konfrontacją z ogromnym i groźnym, mitycznym
białym potworem, który w tym wypadku był akurat wielorybem. Walczyłem z sobą i
z własnym strachem, żeby nie zamykać oczu, kiedy wieloryb, pojawia się, rozbija
kolejne łodzie, zabija Ahaba wciągając go w głąb morza, a w finałowej scenie
taranuje żaglowiec topiąc go wraz z załogą.
Może, to dziwne, ale finał przyjąłem z uczuciem ulgi, że
wszystkie te dramatyczne zmagania wreszcie się zakończyły. Zapamiętałem też, że
pościg przetrwał tylko Izmael, a uratowała go trumna przygotowana dla pokrytego
tatuażami „dzikusa” z Wysp Południa.
Taki był mój pierwszy kontakt z opowieścią o białym wielorybie.
Czarno-biały, za to intensywny.
Trwał tylko tyle, ile emisja filmu, ale mocno podziałał na
emocje, wyobraźnię. Budził nie do końca jeszcze uświadomione marzenia. To był
tęsknoty pojawiające się gdzieś pomiędzy pragnieniem przygody, wyruszaniem w świat,
a poznaniem tego, co nieznane. Ciekawe, że
jeszcze nie były to ciągoty za samym żeglowaniem, nie wiedziałem o, nim zbyt wiele.
Liczyła się przede wszystkim przygoda i walka. To, że wszystko to dzieje się na
morzu i na pokładzie żaglowca było tylko tłem. Horyzontem w kierunku, którego miałem
dopiero popłynąć.
Łatwiej wymienić, co wówczas z tego filmu zapamiętałem, które
fragmenty i wątki, jakie postacie.
Nie będzie, to długa lista. Poza tym i tak to przeważnie tylko
emocje.
Znacznie ciekawsze jest to, czego, wtedy nie zapamiętałem,
nie zauważyłem, nie rozumiałem.
Nie wiedziałem, jaką przygodą może być poznanie całości
tej opowieści, wszystkich wątków i postaci. Interpretowanie i poszukiwanie
różnych znaczeń. Bez nich dziś nie wyobrażam sobie tej historii.
Nie wiedziałem też jak wiele można się z tej historii nauczyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz