piątek, 18 kwietnia 2014

Ja, wieloryb... czyli blog Moby Dicka odnaleziony w butelce (wyjętej z brzucha Jonasza )


Miałem już gotowy pomysł spojrzenia na tę historię od strony wieloryba :),
kiedy znalazłem w sieci stronę  MBPA , a tam ten obrazek ...


Zrozumiałem, że to na tej wyspie „Zagubionych” znajdę pierwszą cześć zapisków Moby Dicka :)

Dzień pierwszy

Wszyscy w kółko gadają : Ahab, to Ahab tamto, Izmael to, Izmael tamto, a co z wielorybem?
I uwierzcie, nie ma znaczenia, że siedzę sobie … poprawka - pływam sobie, w basenie Szpitala Wariatów w Nantucket, im. Małego Pipina.  Od dawna nie wiążą mnie już w kaftan, bo zachowuję się spokojnie i obiecałem, że nie będę w czasie nurkowania uderzał ogonem ani wyskakiwał w górę, żeby zrobić większą falę.  Przede wszystkim obiecałem, że nie zatopię już żadnego statku, nawet wielorybniczego.
- Słowo.  Leki uspokajające też mi odstawili.
Zdarza mi się, że sam o nie poproszę. Zwłaszcza, kiedy obejrzę kolejną ekranizację lub adaptację „przygód” z mojego życia. A już po tej z 2010 roku (,to ta z atomową łodzią podwodną, którą przegryzam na pół jak większą marchewkę)  poprosiłem o tabletki i dodatkowo butelkę Burbona z Kentucky. 

Wiem, że dla wielu burbon był zaskoczeniem. Jako jeden z lepiej rozpoznawalnych symboli prozy marynistycznej powinienem poprosić o rum. ;)

Ale do rzeczy…  
Piszę  ten dziennik, bo lekarz mi, to zalecił w ramach terapii. Codziennie przechera sprawdza, czy stosuję się do zaleceń. Tylko nie wiem, czemu wszyscy mówią, że to, jakiś „blog” jest ?  
Każdy mój wpis ( może powinienem pisać post?)  pakuję przecież do butelki, a butelkę do oceanu z nadzieją, że to prawie tak jakbym pisał do szuflady.  Ale nie, cholera! 
Okazało się, że musiał się znaleźć jakiś mądrala, który to wszystko wyławia, suszy, skanuje i wywiesza w Internecie.  A wiadomo, że jak tu się coś wrzuci, to zostaje na „forever”.
Diabli wiedzą, co sobie pomyślą Ci wszyscy celebryci, których  drogi Melville wymienił w Cetologii, kiedy to przeczytają ?  Ale niech tam.
Przynajmniej opowiem Wam jak to było naprawdę…       
  
Jak każdy kaszalot w tamtych czasach urodziłem się w głębinach oceanu. Byłem małym trzy tonowym oseskiem ( drogi Melville  do wszystkiego prawie stosował skale "trójkową" ) zatem ja też chyba mogę.   Dorastałem  na południowym Pacyfiku. Uczyłem się polować  na kałamarnice, wydobywać  z siebie wielorybie odgłosy i przybierałem na wadze na tłustym jak diabli mleku mojej matki.  Przemierzyłem ze stadem rodziców ogromne połacie oceanów .

Aż pewnego dnia…   
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz