piątek, 27 lutego 2015

Biały wieloryb Bronisława Zielińskiego



9 marca, minie 30 lat od śmieci Bronisława Zielińskiego. Jego nazwisko pojawiało się w wielu książkach, które przeczytałem, ale zawsze pozostawało w tle. Wszystko, dlatego, że poświecił się sztuce nie zawsze docenianej, bardzo często niezauważanej.

Tłumacz z reguły ukrywa się gdzieś w cieniu nazwiska, znanego i podziwianego autora. Tymczasem to dzięki jego pracy, wielu znanych i uznanych pisarzy „przemówiło do mnie w języku polskim”. O jego zasługach powinni przypominać dziś miłośnicy prozy Ernesta Hemingwaya, Johna Steinbecka i Trumana Capote'a, i wielu innych autorów. Jeżeli tego nie robią, tym gorzej dla miłośników.

To dzięki niemu, czytam dziś po polsku, nie tylko całego Hemingwaya, ale też "Ojca chrzestnego", czy „Z zimną krwią”. Dzięki niemu, wiemy jak daleko jest: „Stąd do wieczności”, co i od czego  oddziela tajemnicza „Cienka czerwona linia” i jak smakuję „Śniadanie u Tiffany’ego”.

No i wreszcie, to dzięki niemu w 1954 roku pojawił się w Polsce legendarny biały wieloryb.


Przypominam postać Bronisława Zielińskiego, ponieważ, gdyby nie jego talent i praca, być może bylibyśmy skazani na przedwojenne tłumaczenie „Bestii Morskiej” Pani Janiny Sujkowskiej. Skazani na przekład, który wygląda miejscami, jakby tłumacz zgubił słownik, a całość spisał w pośpiechu, na kolanie.  To tłumaczenie, w uroczy sposób nieporadne, pełne opisów „rozpinania i zmniejszania żagli”, „zarzucania kotwicy”. Co jakiś czas oficerowie wykrzykują tajemnicze komendy:
– „Sterować przed wiatrem”. Kiedy trzeba uciec malajskim piratom słychać - „Do żagli, Naprzód, Pełny chód ! Ścigają nas Malajczycy!”. Ze sterem wyczynia się tu różne rzeczy: „Do bras ! Ster do góry !” lub co gorsza „Wykręć ster ! Z dala od lądu ! Kurs naokoło świata !”.  Kariera kapitana Bildada wiodła od nędznie ubranego chłopca kabinowego, przez harpunnika do … „kierowcy łodzi”. :) A, co się tyczy Izmaela, to wyprawa na wieloryby była mu „bardzo na rękę”.

Powieść Melville’a w „Bestii Morskiej” jest niemiłosiernie okrojona. Zabrakło miejsca dla wielu ważnych rozdziałów i kluczowych cytatów. Nie wyobrażam sobie tej historii bez stwierdzenia:
Better sleep with a sober cannibal than a drunken Christian.
niestety w przekładzie Pani Janiny gdzieś zaginęło.

Mieliśmy dużo szczęścia, że Bronisław Zieliński zdecydował się poświecić prawie rok na  tłumaczenie Moby Dicka w całości. Kiedy czytam dziś MD, nie mogę uwierzyć, że Pan Bronisław, sam nigdy nie żeglował. Był zapalonym myśliwym, ale nie żeglarzem. Niedawno, dzięki uprzejmości Pana Tomasza Zielińskiego (syna tłumacza) odkryłem jednak, że musiał mieć duszę prawdziwego żeglarza. 

Pracując nad Moby Dickiem wykazał się wszystkimi cechami dobrego żeglarza. Widać tu odwagę, wytrwałość, nieustępliwość, fachową wiedzę i odpowiedzialność, za to, co się robi, tzn. pisze. W rodzinnym archiwum zachowały się szkice, notatki i rysunki, które pieczołowicie przygotowywał pracując na przekładem. Weźmy taki fragment:
„W swoim czasie widzieliście zapewne niejeden osobliwy okręt; staroświeckie lugry, zwaliste dżonki japońskie, galioty do kaczek podobne, i co tam jeszcze…”
Żeby dobrze zrozumieć, w czym rzecz i właściwie przetłumaczyć, poznał niemal wszystkie rodzaje i typy ożaglowania:


Kiedy w kolejnym zdaniu pojawia się opis Pequoda i czytam :
wierzcie mi na słowo, że nigdyście nie widzieli podobnie niezwykłego, starego okazu żaglowca, jak ten właśnie niezwykły, stary „Pequod”. Był on okrętem dawnej szkoły i to raczej niewielkim;    
wiem, że mogę zawierzyć tłumaczowi, który włożył tyle mrówczej pracy w poznanie szczegółów budowy XIX-wiecznych żaglowców. 



„W Polsce nie ma wielkich tradycji żeglarskich, a już na pewno nikt nie parał się u nas wielorybnictwem, tak wiec brak również odpowiedniego słownictwa - mówił - Do każdej nazwy, terminu – oczywistych dla Melville’a, zadomowionych w języku angielskim – musiałem dochodzić własną drogą. Było, to uciążliwe i trudne, ale pasjonujące.”
    
"Poznałem wszystkie niemal detale ożaglowania statku. Tak, że bez mała mógłbym być jego kapitanem".


Życiorys Bronisława Zielińskiego, to materiał na dobrą powieść lub film. Urodzony w 1914 roku, student prawa, ułan, absolwent Szkoły Podchorążych Kawalerii, żołnierz kampanii wrześniowej, uciekinier z sowieckiej niewoli, żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, aresztowany i skazany w pokazowym stalinowskim procesie, ale także przyjaciel Hemingwaya, jeden z nielicznych Polaków, którzy poznali go osobiście. 

Polecam wszystkim, bardzo ciekawą książkę Bartosza Marca „Na wzgórzach Idaho” opowieść o jego życiu i przyjaźni z Ernestem Hemingwayem . http://bartoszmarzec.pl/na-wzgorzach-idaho/ 


Zieliński tłumaczył na języki polski, wiele powieści marynistycznych zaliczanych dziś do klasyki gatunku; "Taipi", „Billy Budd”,- Hermana Melville’a, „Murzyn z załogi Narcyza”- Josepha Conrada, „Stary człowiek i morze”- Hemingwaya. Kilka pokoleń polskich żeglarzy i miłośników marynistyki, uczyło się morza czytając jego przekłady.

To nikt inny, a Bronisław Zieliński przełożył na polski niełatwą conradowską frazę (jedną z moich ulubionych) o ludziach morza i marynarzach z epoki wielkich żaglowców.

Byli niegdyś mocni, a mocni są Ci, co nie znają ani nadziei ani zwątpienia …

Kiedy poznacie bliżej, (do czego bardzo namawiam) życiorys człowieka, którego Hemingway nazywał „Magnetic Pole”; zobaczycie, dlaczego tak dobrze tłumaczył. Był taki sam, jak oni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz