Kolejną wersję historii Izmaela i załogi „Pequoda” nieoczekiwanie
odkryłem w samym środku intensywnego dnia pracy. Widzę utykającego na prawą
nogę mojego Szefa i współwłaściciela firmy, idzie w moim kierunku. Według kalendarza
Majów, mamy rok końca świata 2012.
Zaczyna się jesień. Stoję po środku hali produkcyjnej. Szef
idzie w moją stronę, maszyny hałasują na całego, produkcja pracuje. Obaj
jeszcze się uśmiechamy. Zdobywać zlecenia jest teraz trudniej, ale ciągle jeszcze
są. Mamy swoje atuty, nowe pomysły i technologie. Po wielu latach wątpliwości
Peleg i Bildad zdecydowali się wreszcie coś zmienić, czyli… mówiąc językiem
Melville’a „wyciągnąć burtony i otworzyć
ładowanie”.
Na pokładzie „Pequoda”, dla ludzi oznaczało, to mnóstwo
pracy i zaangażowania. W praktyce, żeby dokonać niezbędnych napraw konieczne
jest „rozmontowanie części statku” Tak samo było w firmie.
- Kapitanie,
to ja. Olej w ładowni przecieka. Musimy wciągnąć burtony i otworzyć ładownię.
-
Wciągnąć burtony i otworzyć ładownię? Teraz, kiedy dopływamy do Japonii? Stać
tu przez tydzień, żeby łatać kupę starych beczek?
- Albo, to
uczynimy albo w ciągu jednego dnia zmarnuje się więcej oleju, niż go potrafimy
przez rok uzupełnić. Warto ratować, to, po co się płynie dwadzieścia tysięcy
mil, kapitanie.
W powieści, to Ahab (nie bez oporów), zdecydował się
w końcu otworzyć ładownie.
Wspierając się na muszkiecie niby na lasce, począł z ołowianą chmurą na czole przechadzać się tam i z powrotem po małej kajucie; wprędce, jednak wygładziły się gęste zmarszczki i Ahab, odstawiwszy broń na stojak, wyszedł na pokład.
— Z ciebie za dobry chłop, Starbuck — powiedział cicho do oficera, po czym podniósłszy głos zawołał do marynarzy: — Zwijać bramżagle! Refować marsie na foku i bezanie! Przebrasować grotreję, burtony w górę i otwierać główną ładownię!
Rozkazy jego wykonano i burtony zostały wciągnięte na górę.
W firmie decyzję podjęli Peleg i Bildad. Olej wyciekał
już od jakiegoś czasu, a decyzję podjęliśmy z dużym opóźnieniem.
Nie znajduje się ona na żadnej mapie; prawdziwie zacne miejscowości nigdy nie są,bowiem na nich umieszczane.
Po sprawdzeniu okazało się, że beczki ostatnio ustawione w ładowni są całkowicie nietknięte i że dziura musi znajdować się gdzieś dalej.…dostawano się coraz głębiej i głębiej do ładowni zakłócając sen olbrzymich antałów ze spodniej warstwy i spośród owej czarnej nocy wysyłano te gigantyczne krety na górę, na światło dzienne.Tak głęboko się dobrano, a dolne stągwie wyglądały tak sędziwie, tak były przez czas nadżarte i omszałe, że niemal rozglądaliśmy się, czy tu, gdzie nie stoi jakaś zapleśniała beczka — kamień węgielny — zawierająca monety należące do kapitana Noego lub, czy nie wiszą plakaty daremnie przestrzegające przed potopem obłąkany, stary świat.Warstwę za warstwą wody do picia, chleba, wołowiny, wiązki klepek beczkowych, żelazne pęki obręczy windowano na górę, aż wreszcie trudno się było poruszać po zawalonych pokładach, pod stopą zaś próżny kadłub rozbrzmiewał echem, jak gdybyś po pustych stąpał katakumbach; statek zataczał się i kołysał na morzu niczym butla wypełniona powietrzem.Szczęściem nie nawiedziły nas, wtedy tajfuny.
To jeden z ciekawszych opisów reengineeringu opowiedziany
za pomocą wielorybniczej metafory.
Gruntowne przekształcenie procesów przedsiębiorstwa,
które ma na celu poprawę jego funkcjonowania ;)
W przeciwieństwie do „Pequoda”, firma nie miała tyle
szczęścia. Burtony podniesione, ładownie otwarte, pokłady zastawione beczkami, wszędzie
rozgardiasz, załoga nie bardzo wie, gdzie ręce włożyć. Takie projekty, to zawsze operacja
na żywym organizmie.
Tajfun nie musiał nas nawiedzać. Rynek, klienci i konkurenci,
dostawcy i kryzys; tak samo, jak nasze wewnętrzne ograniczenia, błędy i „wąskie
gardła”, szarpią nami na boki jak północny sztorm. Ale trzymamy się, zaciskamy
zęby i walczymy. Wiemy, że naprawy są konieczne. Najtrudniejsze jest to pościgu nie można przerwać nawet na czas
napraw. Wierzymy, że udane łowy są w zasięgu naszych możliwości.
Nie zaglądałem do mojego egzemplarza Moby Dicka od kilku
lat, ale, kiedy stoję miedzy huczącymi maszynami, w środku hali, to porównanie wydaje
się trafione w dziesiątkę.
- On jest jak Ahab, przypomina go na tak wiele sposobów. My
wszyscy, jakby nie patrzeć, to załoga „Pequoda”.
A wieloryb, którego ścigamy? Biały
duch wolnego rynku? Osiemdziesięciotonowy symbol, za, którym wszyscy gonimy
codziennie i nie tylko w pracy.
W takim razie, kim ja jestem? Starbuckiem, może Izmaelem?
Podchodzę i podaję Szefowi rękę. Witamy się, omawiamy
reklamację, którą wysłałem właśnie do dostawcy kartonu, a ja koduje w pamięci te
wielorybniczą metaforę - wiem, że do niej na pewno wrócę.
Czy ktoś mógł podejrzewać tamtej jesieni, że już wiosną w
tak dramatyczny sposób rozstanę się z firmą, że ścigany od tylu lat kaszalot nieoczekiwanie
zawróci i zaatakuje?
Cdn.…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz